Była to plakietka w kształcie tarczy herbowej, z numerem szkoły. Wprowadzona została jako obowiązkowy element ubioru ucznia przez reformę szkolną z 1933 roku. Tarczę musiał posiadać każdy uczeń i uczennica. Ten wyróżniający emblemat ułatwiał kontrolę ze strony dorosłych, ale wśród uczniów budził mieszane uczucia. Gimnazjaliści i pierwszoklasiści z dumą obnosili swoje tarcze. Starsza młodzież chętnie by z tego zrezygnowała. Jeśli uczeń został przyłapany w nieodpowiedniej sytuacji z tarczą na ramieniu, mogło to spowodować daleko idące konsekwencje. Jak wspomina Alina Chwistkówna- córka znanego malarza, musiała odprowadzić na dworzec starszego od siebie filozofa, który był znajomym jej ojca. Od razu na dworcu podeszła do niej osoba, która należała do Komitetu Rodzicielskiego, sugerując natychmiastowe pożegnanie z towarzyszącym jej mężczyzną. Ledwie udało się wyjaśnić zaistniałą sytuację, tym bardziej, iż starszy o wiele lat mężczyzna był cudzoziemcem.
Przed wojną tarcze były wykonywane z sukna, a haftowane były białą lub srebrną nicią. Do szóstej klasy uczniowie nosili tarcze niebieskie, w starszych klasach noszono czerwone. Po wojnie uczniowie szkół podstawowych nosili niebieskie tarcze, a młodzież liceów - czerwone. Hafty i sukno zastąpił cienki filc i plastykowe tłoczenia. Tarczę noszono przy fartuchu szkolnym, swetrze i ubraniu wierzchnim. Bardzo surowo egzekwowano przestrzeganie tego nakazu. Jeśli ktoś go zlekceważył, narażał się na obniżenie stopnia ze sprawowania.
Przy drzwiach szkoły dyżurował nauczyciel, który sprawdzał, czy wszyscy uczniowie mają tarczę, a także, czy jest ona mocno przyszyta. Nie wolno było przypinać jej do ubrania agrafką lub szpilkami. Sprytniejsi uczniowie obszywali brzegi tarczy nitką, by z daleka wyglądała na przyszytą. Takie podchody skończyły się z momentem zniknięcia obowiązkowej tarczy.